Modna jest narracja narzekania na korporacje: że skostniałe, sformalizowane, hierarchiczne, traktujące ludzi jak trybiki w maszynie, z miliardem procedur na wszystko (z obsługą ekspresu włącznie). Czasem teorie te wygłaszają byli pracownicy korporacji, która ich przemieliła i wypluła, gdy stali się nieefektywni i emocjonalnie niestabilni.
Może słuchasz tych historii i zastanawiasz się, co ja tu jeszcze robię? Czy nie warto iść do start-upu, gdzie panuje odświeżająca atmosfera zaangażowania?
Zanim porzucisz korpo sprawdź, czy odnajdziesz się na drugim biegunie. Bo na temat pracy w startupach krąży tyle samo bajek, co na temat korporacji. A bajki, jak to bajki, mają z prawdą niewiele wspólnego.
Rozglądając się za startupem dla siebie pomyśl o branży, jaka Cię interesuje – czy są to nowoczesne technologie, inwestycje, e-commerce a może media? Czego chcesz się nauczyć? Chodzi o to, by wykorzystać swoje dotychczasowe doświadczenie i być atrakcyjnym partnerem dla startupu, jednocześnie rozwijając swoję kompetencje w obranym kierunku. W przeciwnym wypadku praca dla startupie nie ma sensu, bo na duże pieniądze raczej nie ma co tam liczyć. Przedsięwzięcie jest obarczone sporym ryzykiem finansowym inwestorów, więc na każdą wydaną złotówkę na liście płac trzeba mieć dobre uzasadnienie.
Start-upy nie płacą tak dobrze jak korporacje. To małe firmy. Pracowników mało, każdy robi wszystko, marka nierozpoznawalna. Start-up to byt dla zmotywowanych, karmiących się własnym zapałem pasjonatów. Nie ma procedur, hierarchii, utartych ścieżek postępowania. Nawet jeśli zawsze marzyłaś o takiej wolności, może się okazać, że bez kierunkowskazów trudno jest się odnaleźć. Bo start-up to organizacja dla osób, które dobrze radzą sobie w chaosie. Rodzący się szybko nowy produkt czy usługa stawia zespół w sytuacji nagłych zmian, niezapowiedzianych zwrotów akcji, porzucania pierwotnego planu i budowania na szybko nowego. To dla ludzi o zdrowych nerwach!
To bardzo wymagające środowisko pracy. Wymaga często myślenia przedsiębiorczego, właścicielskiego. Pracujesz po 16h na dobę jak u siebie, wyszukujesz sposoby na ominięcie przeszkód, szukasz finansowania na kolejne testy produktu, bo ostatnie zjadły wszystkie pieniądze, a jednak… nie jesteś właścicielem. Wymaga się jednak od ciebie abyś myślała i działała jak właściciel.
Kolejna kwestia to elastyczność. Zapomnij o procedurach, wydeptanych ścieżkach, uporządkowanym wdrożeniu. Tutaj wszystko robi się na żywioł, po raz pierwszy i albo odnajdujesz się w locie, albo giniesz. Praktyka żyje tak długo, dopóki wszystkim służy, gdy przestaje służyć, zostaje zastąpiona nową.
Startup nie ma struktury, więc nie ma komu co delegować. Jeśli skończy się papier w drukarce, idziesz do sklepu i kupujesz.
Nie idź do start-upu, jeśli szukasz bezpieczeństwa. Inwestorzy wkładając w rozwój firmy swój kapitał, często godzą się na finansowanie przedsięwzięcia w ratach. Dalsze finansowanie jest uzależnione od postępu prac. Jeśli okaże się, że startup nie spełnia oczekiwań inwestora, porzuca on zainteresowanie firmą i przechodzi do kolejnej. Będąc współpracownikiem start-upu, bez względu na to czy masz umowę o pracę czy kontrakt cywilny, możesz w każdej chwili zostać bez źródła utrzymania, gdy firma dla której pracujesz zgasi światło i przestanie działać z braku środków finansowych.
Ciekawość świata i ludzi to przepustka do sukcesu w tym środowisku. Trzeba mieć cały czas oczy i uszy otwarte, bo permanentnie zbierasz pomysły do swojego przedsięwzięcia. Rozbudowana sieć networkingu pomaga ci wyjść z impasu, gdy pojawi się trudny moment, więc musisz bywać i podtrzymywać relacje z innymi. To zajęcie dla niespokojnego ducha, więc jeśli chcesz odpocząć po pracy w korpo – nie idź do startupu! To zły pomysł.